Węgry to kraj wywołujący skrajne emocje. Z jednej strony dużo przyjemności płynącej (dosłownie) z pięknego wina i ciekawego jedzenia, z drugiej strony mocno zaniedbane atrakcje, w tym niestety baseny, z których przecież Węgry słyną. Dlatego, zamiast eksplorować największe miasto tego zaskakującego kraju, zdecydowałem się wyruszyć w poszukiwaniu prawdziwej węgierskiej duszy. Postanowiłem poszukać gorących źródeł, basenów termalnych, wina oraz smaków charakterystycznych dla tego regionu. Większość podróżujących w te rejony wybiera Budapeszt. Moja przekorna dusza kazała mi to właśnie miasto omijać. Dlatego wybrałem się do słynącego z winnic i winiarzy Egeru. Okazało się bowiem, że słowo wycieczka i Węgry może mieć sens.
EGER
To stosunkowo niewielkie miasto, choć pełne historii i oczywiście wina. To tutaj znajduje się Dolina Pięknej Pani, w której swoje winne dzieła w piwniczkach wystawiają lokalni, najwięksi producenci baśniowych płynów. To również tutaj znajduje się kilka basenów z gorącą jak jasny gwint wodą. Zarówno o basenach, jak i piwniczkach, przeczytacie poniżej. Ale najpierw rzućcie okiem na przekrój obserwacji jakie poczyniłem spacerując po tej ciekawej miejscowości.
Eger jest znakomitą bazą wypadową do tych miejsc, które tzw. zdrowa tkanka społeczna uważa za atrakcyjne. To właśnie z Egeru w mniej niż chwilę dostaniesz się do miejscowości Demjen, stosunkowo niedaleko jest również do Miszkolca, a jeśli cenisz sobie piękne widoki uginających się od winogron pól, możesz wybrać sie do sąsiedniej miejscowości Bogac. Wszystko w atmosferze spokoju i kameralności. Ale w Egerze jest również średniowieczny zamek, z którego murów rozpościera się świetny widok na całą pofalowaną polami winnic okolicę. Sam zamek został zbudowany na wysokim wzgórzu o nazwie Várhegy w Felsőtárkány.
Podczas najazdu mongolskiego w 1241 roku zamek ten został zrujnowany, a biskup Egeru przeniósł go na skaliste wzgórze w mieście Eger. Turcy mocno atakowali zamek, nie zawsze z sukcesem. Jednak dopiero w 1701 r. Austriacy wysadzili w powietrze połowę zamku (Külső vár). Jak wiecie, nie jestem zwolennikiem zwiedzania zamków i muzeów (być może niesłusznie…). Czym prędzej wybrałem się zatem tam, gdzie serca entuzjastów wina biją najmocniej, czyli do….
DOLINA PIĘKNEJ PANI
To tam swoje piwniczki z winami mają najwięksi jego producenci z Egeru i okolic. Do dzisiaj znawcy przedmiotu spierają się o źródło pochodzenia tej nazwy. Jedni wskazują na źródła historyczne, o których możecie doczytać choćby na Wikipedii. Inni śmieszkowie powiadają z kolei, że każdemu, kto spróbuje chociaż jednego kieliszka wina z każdej piwniczki, każda kobieta zaczyna wydawać się piękna. Skłaniam się ku tej drugiej teorii, albowiem często damskie towarzystwo jest do zniesienia wyłącznie w stanie nietrzeźwości.
Dolina Pięknej Pani – jak każdy tego typu obiekt – jest celem turystycznych wizyt i niesie ze sobą wszystkie zalety i wady atrakcji turystycznej. Jest tam przyjemnie, można odwiedzić wielu producentów, a nawet zrobić imprezę w kilku naprawdę smacznie skonstruowanych salach wewnątrz skały (zwanej tuf), która znakomicie trzyma temperaturę, zatem fantastycznie nadaje się do przechowywania winnego dobra. Zobaczcie sami.
Jak jednak wiecie, zazwyczaj poszukuję outsiderów, ludzi którzy robią na przekór i którym sprawia to radość. Z czasem udało mi się zbudować w sobie radar pozwalający znajdować takich właśnie ciekawych ludzi podczas podróży. Nie inaczej było i tym razem.
Gdy wracałem niespiesznym krokiem z Doliny, zauważyłem słabe światło we wnętrzu małego pagórka, za lekko uchylonymi drzwiami. Niczym ćma podążyłem za światłem i była to najlepsza decyzja tego zaskakującego wieczoru. Okazało się bowiem, że głęboko w wydrążonej w skale piwniczce swoje wino dla sąsiadów i przyjaciół od niemal 40 lat z uwagą i przyjemnością produkuje człowiek, którego poznanie od dziś powinno znaleźć się na liście Waszych podróżnicznych priorytetów.
Dżentelmen ten, gdy dowiedział się skąd jestem, najpierw zaproponował mi międzynarodowy uścisk, a chwilę potem zanucił znaną piosenkę z tekstem Agnieszki Osieckiej. Miałem już pewność, że znalazłem się pod właściwym adresem. Aby godnie uczcić tak wspaniałe, choć odrobinę jednak przypadkowe spotkanie, nasz gospodarz zatankował kieliszki najprzedniejszymi winami ze swojej kolekcji. I zaprawdę powiadam wam, były to w rzeczy samej najbardziej fantastyczne, znakomicie zbalansowane delikatne, choć pełne smaku wina, jakie dane mi było pić w węgierskiej krainie. Co więcej, w piwniczkach Doliny Pięknej Pani butelka kosztowała powiedzmy 15 zł za litr. U pana outsidera jest inaczej.
Gdy zapytałem ile kosztuje butelka, otrzymałem informację, że butelek u niego nie ma i że nalewa do tego, co jest. A cena to kwota za butelkę, a nie za litr. Okazało się, że ma on tylko dwulitrowe butelki po IceTea, a cena za samo wino okazała się dwa razy niższa, niż kilkaset metrów dalej. Nic, tylko kupować i pić! Tak właśnie, wraz z sąsiadami i przyjaciółmi naszego gospodarza, uczyniłem. Muszę przyznać, że sposób podawania wina jest wyjątkowo ciekawy, a jego twórca podaje swój płynny skarb inaczej dla kobiet i zupełnie inaczej dla mężczyzn. Zatem nie tylko efekty spożywania przynoszą zabawę i radość, ale również sam proces smakowania owoców węgierskiego krzewu winnego. Jak prawdziwy facet, nasz dobrodziej przygotował dosłowne i nie pozostawiające pola na domysły propozycje podania wina. Spójrzcie sami.
Gdy kieliszki zostały opróżnione, a uściski dobiegły końca, lekkim zygzakiem udałem się do wyjścia z obawą czy uda mi się w tym radosnym stanie trafić do miejsca stacjonowania. Technologia jednak była trzeźwa, dzięki czemu tego wieczoru czekał mnie sen w wygodnym łóżku, zamiast na twardym bruku 🙂
Bardzo zapraszam Was do właściciela tej jednej wyjątkowej winnicy. Takich ludzi, jak jej właściciel należy zawsze doceniać, obdarzać dobrym słowem i odrobiną grosza, póki żyją. Nie zapominajcie o tym.
NIEOCZYWISTE BASENY TERMALNE
Węgry nie mają dostępu do morza. To żadna tajemnica. Dlatego Węgrzy uczynili swoim narodowym sposobem spędzania czasu przebywanie w wodzie. Gorącej, termalnej wodzie. Oczywiste i logiczne, prawda?
Większość z was zna wielkie baseny termalne w Budapeszcie. Termy Gellerta czy wielkie zane baseny są fajne, ale to te małe i nieoczywiste są najbardziej klimatycznymi miejscówkami, w których czas spędzony można zdecydowanie zaliczyć do udanych i wyjątkowo przyjemnych. Nie tylko dlatego, że są tańsze i zdecydowanie bardziej klimatyczne, ale także dlatego, że oddają ducha miejsca, w którym się znajdują.
Jest zatem kompleks basenowy w rzeczonym już Egerze. Eger Termál Kft – Termálfürdő to bardzo sympatyczne, umiejscowione w środku miasta, baseny dostosowane do różnych aktywności, aczkolwiek najbardziej oblegany oczywiście jest ten, w którym temperatura wody jest najwyższa. Wyobraźcie sobie wczesny listopadowy wieczór, gdy powoli zaczyna zapadać zmrok, gorąca woda paruje, a latarnie o żółtym kolorze rozświetlają parującą gorącą wodę, podczas gdy Ty leżysz sobie w przyjemnie ciepłej wodzie i kontemplujesz myśl, że takie właśnie chwile warto w życiu kolekcjonować.
Możecie mi zaufać, że warto się do tego miejsca wybrać, podobnie jak do wnętrza niewielkiej góry w niedalekiej miejscowości Demjen. Z dworca autobusowego Eger to nie więcej niż kwadrans. To chyba pierwsze takie miejsce stworzone w formie labiryntu zalanego gorącą termalną wodą. W drodze przez labirynt spotkamy bary, w których przygotują nam ulubiony koktajl, wykute w tej samej skale, co reszta labiryntu kompletne stanowiska do gry w szachy, niewiele dalej stanowiska do masażu wodnego. Jeszcze kilka kroków dalej najprawdziwsze, ogromne jacuzzi, będące niejako zakończeniem jednej z nitek labiryntu. Ekploracja całości zajęła mi sporo czasu, bo cały kompleks jest dość spory.
Samo wejście wydaje się być niedrogie, a bilety dzienne sugerują, że przebywanie wewnątrz z góry przez niewielką ilość godzin nie ma najmniejszego sensu. Tak trzeba żyć! Zatem, idąc w takie miejsce okoliczni mieszkańcy zabierają książki, czasami zdrzemną się chwilkę, a w przerwach między książką, posiłkiem i snem pływają, czerpiąc radość z tak przyjemnego celebrowania codzienności. Mogłoby być taniej, ale jednak warto za takie doznania i przyjemności zapłacić i czerpać pełnymi garściami z węgierskiego sposobu na obcowanie z mokrymi przyjemnościami 🙂
Warto odwiedzić również bardziej już turystyczne baseny termalne takie, jak te w Miszkolcu. Mimo, że mocniej rozreklamowane i przyjmujące większą ilość ludzi, wcale nie wydają się bardziej atrakcyjne, niż te opisane powyżej. Oczywiście, jest w nich całkiem przyjemnie, woda bywa ciepła, a klimat w grotach skalnych tworzy atmosferę tajemniczości, jednak odniosłem wrażenie, że ten kompleks basenowy jest poważnie zaniedbany, część z szafkami pamięta jeszcze czasy słusznie minione, a obsługa miewa ciekawsze zajęcia od zajmowania się gośćmi, szczególnie tymi, którzy nie operują biegle językiem węgierskim.
Z kronikarskiej ciekawości warto odwiedzić to miejsce, ale jeśli to możliwe szukajcie raczej kameralnych, małych i klimatycznych basenów termalnych, których prowadzenie jest dla ich właścicieli źródłem radości, a nie tylko utrzymania, a dla gości jeszcze większym źródłem przyjemności. Warto pamiętać, że niemal w każdej, choćby najmniejszej mieścinie, znajdziemy basen termalny, a atmosfera niewielkich miasteczek często pozwala na dużo bliższe doświadczenie lokalnej kultury i poczucie klimatu prawdziwych Węgier z daleka od utartych, sztucznych, turystycznych szlaków.
WĘGRY I ICH SMAKI
Warto wyjaśnić sobie jedno.Węgry winem stoją, jak kraj długi i szeroki. W mało którym kraju spotkałem się z sytuacją, w której nawet najtańsze wino w sklepie sieciowym jest tak dobrej jakości, żeby móc spożywać je z prawdziwą przyjemnością. Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że Węgrzy nie potrafią robić złego wina. Jednak niezależnie od tego, jak dobre by ono nie było, czasami trzeba coś zjeść. A na Węgrzech, jak wszędzie w naszej szerokości geograficznej i strefie czasowej, je się to samo. Aczkolwiek Węgry mają swoje smaki, których szukałem szczególnie.
Papryka
No, tu trzeba przyznać, że sztuka uprawy i przyrządzania na wszelkie sposoby papryki została przez węgierskie panie domu i producentów tego ze wszech miar zdrowego warzywa opanowana do perfekcji. Są więc świeże soczyste papryki wszelkich kształtów, odmian i kolorów. Są papryki w formie przypraw, sproszkowane. Są ostre, bardzo ostre i tak ostre, że szok. Wiem, co mówię! Warto przed przyjazdem mocno się doedukowac i koniecznie poznać oznaczenia i słowa odpowiadające na etykietach i opakowaniach produktów z papryki za jej moc. Należy to uczynić, aby nabyć taki produkt, który swą ostrością nie pozbawi nas przytomności.
Pasta paprykowa dostępna w tubkach jest tak aromatyczna, że można ją dodawać niemal do wszystkiego. Podejrzewam, że węgierscy producenci gdzieś tworzą nawet pączki z nadzieniem paprykowym. Gdy będziecie w węgierskich stronach, koniecznie pochylcie się nad wyrobami paprykowymi i przywieźcie wiele z nich do swoich kuchni. Będziecie bezdyskusyjnie zadowoleni. W zasadzie na paprykę możecie wziąć dodatkową walizkę. I kolejną na wino 🙂
Gulasz
Ilość rodzajów gulaszu przerosła moje wszelkie wyobrażenia. Są oczywiście tradycyjne, typowe gulasze – klasyczni przedstawiciele swojego gatunku. Ale są także odmiany rybne, wegetariańskie, a nawet wegańskie. Łagodne i ostre, gęste i nie, bardziej esencjonalne i ekstraktywne, a także subtelne niczym poranna mgła. Tak, jak w Japonii istnieje coś takiego, jak turystyka ramenowa, tak w madziarskim kraju bez wątpienia ma miejsce turystyka gulaszowa. Kolekcjonowanie smaków bowiem dla prawdziwych smakoszy jest pozycją w podróżowaniu obowiązkową. Ja aż tyle czasu nie miałem, by spróbować wszystkich gulaszy, albowiem wolałem “marnować” czas na pływanie w gorącej niczym kisiel wodzie basenów termalnych, ale udało mi się skosztować kilku wyśmienitych gulaszy, z których żaden nie powielał smaku poprzedniego. Dlatego trudno mówić o jednym, zdecydowanym smaku tej potrawy. Tak, jak różni są ludzie, tak różne są smaki przygotowywanych przez nich potraw. Gulasz nie jest w tym przypadku wyjątkiem.
Świńska skórka
Przyznaję, jestem łasuchem i jedzeniowym hedonistą. A także prostym człowiekiem. Gdy widzę smażoną na głębokim tłuszczu i sprzedawaną na kilogramy skórkę ze świnki to kupuję i jem. Zapewniam was, że jest to tak smaczny jak to tylko możliwe produkt sprzedawany niemal wszędzie i dodatkowo doprawiany aromatycznymi przyprawami z opisywaną powyżej papryką włącznie. Do wina może nie, ale do piwa to rzecz fenomenalna. Musicie wiedzieć, że jednym z piw dostępnych w węgierskich pubach jest piękne wiśniowe piwo. Nie można przejść obok niego obojętnie albowiem kusi ono niczym pełny nastoletni biust.
Langosz
Gdy patrzę na listę tradycyjnych węgierskch potraw, to zaiste nie zauważam pośród nich niczego zdrowego, jednak widzę w nich samo dobro i smak. Bowiem tradycyjny langosz to znowu smażony na głębokim tłuszczu placek, smarowany na gorąco śmietaną lub/oraz sosem czosnkowym i serem, co już w samo w sobie każdego dietetyka przerazi, a konsumenta przyprawi o zawał. Może dlatego mają tyle basenów, żeby te kalorie wydatkować w wodzie? Tak, czy inaczej, tradycyjny langosz jest ultra smaczny, choć odrobinę niewygodny podczas jedzenia “na mieście”, a jeśli jest dobrze przygotowany, to jego sytość pozwoli nam na długie spacery i podziwianie węgierskiej architektury i widoków natury bez poczucia głodu. Pamiętajcie jednak, że nie samym langoszem żyje człowiek, dlatego pozwólcie sobie także na odrobinę czegoś zdrowego.
CO PRZYWIEŹĆ DO POLSKI?
Ja wracając do kraju wziąłem ze sobą dodatkową walizkę, do której zapakowałem po trosze wszystkiego, co mi smakowało – przede wszystkim wina, wina i jeszcze raz wina oraz papryki pod wieloma postaciami. O rozmiarze mojej łapczywości niechaj świadczy fakt, że w finalnej części mojej podróży w walizce urwała się rączka, poddając się tym samym ciężarowi jakościowemu i ilościowemu przywożonych do domu smakowych wspomnień. Ja wracałem pociągiem. Wy, jeśli macie więcej rozumu, spróbujcie jechać autem. Można wtedy zabrać jeszcze więcej wina i innych smakołyków.
RADIO EGER
Jak wiecie, w każdej swojej podróży do ciekawego kraju staram się odwiedzać lokalne rozgłośnie radiowe, gdyż jestem wielkim entuzjastą tej formy komunikacji medialnej. Nie inaczej było w węgierskich stronach. Tym razem odwiedziłem Radio Eger, a krótką relację z tej wizyty możecie zobaczyć poniżej: